piątek, 24 czerwca 2016

#4 (Zosia & Mutaz)



People fall in love in mysterious ways
Maybe just the touch of a hand
Oh me, I fall in love with you every single day
And I just wanna tell you I am




Zofia Szczyrba
ur. 28 VI 1995 r.


To się nie może udać




Mutaz Essa Barshim
ur. 24 VI 1991 r.


What's gravity, huh?




Wkroczyła w progi jadalni w Spale z jasno określonym celem. Nie widziała dziadka już z pół roku i tęskniła za nim nieprawdopodobnie. Tak więc, kiedy tylko dowiedziała się o tym, że przyjechali do Polski, nie zwlekała długo i z samego rana wsiadła w samochód. A potem w ciągu kilku godzin pokonała tę śmieszną odległość dwustu kilkudziesięciu kilometrów między Tarnowem a Spałą.
Rozejrzała się wokoło, dostrzegając mnóstwo znanych twarzy, przygotowujących się tutaj do najważniejszych startów; na tym etapie sezonu głównie lekkoatletów. Wiadomo, dzięki Spale są medale. Potwierdziło się to już wielokrotnie. Może dzięki magii tego miejsca, a może po prostu dzięki ciężkiej pracy i hektolitrom potu wylewanym na treningach. A może jednemu i drugiemu po trochę. I pewnie jeszcze kilku innym czynnikom. Bo przecież to byłoby za proste. Gdyby recepta na sukces wyglądała w ten sposób, każdy byłby Mistrzem Olimpijskim.
W momencie, gdy ta myśl przemknęła jej przez głowę, zobaczyła jego. Nie, nie był Mistrzem Olimpijskim. Był tylko (a może aż) brązowym medalistą.
Natomiast w tym momencie i w tym miejscu był tylko jednym z głodnych i zmęczonych sportowców, marzących nie tyle o pomidorowej ze stołówki, ale raczej o dwóch - trzech godzinach mocnego snu.
Poczuła, jak na policzkach buchają jej rumieńce, a puls wyraźnie przyspiesza. A więc dobrze, tylko spokojnie, mogła się tego spodziewać. Przecież oczywistym było, że go tu spotka. A jednak na niektóre sytuacje nie sposób się przygotować.
Przygładziła włosy, tak na wszelki wypadek, po czym zbeształa w myślach samą siebie. Jak ty się zachowujesz idiotko? I po co? Przecież to nie ma najmniejszego sensu.
Podeszła do stolika przy którym siedział i powiedziała po prostu:
- Cześć, Mutaz.
Podniósł wzrok znad telefonu i zastygł z pierogiem nabitym na widelec.
- O, ojej. Cześć, Zosia.
Jak on śmiesznie kaleczył wymowę jej imienia.
Uśmiechnął się niepewnie, odsuwając z głośnym szuraniem krzesło, jakby zakłopotany i nieco rozkojarzony. A przede wszystkim bardzo zdziwiony.
- Hmm... tak - i usiadł z powrotem. - Chcesz pieroga?
Wybuchnęła głośnym, nerwowym śmiechem i dopiero wtedy siadła naprzeciw niego.

Czy on zawsze musiał być takim jebanym kretynem? No nie, oczywiście, że nie. W normalnych warunkach zachowywał się jak cywilizowany człowiek. Tylko, że Zosia go zaskoczyła. Totalnie. Nie spodziewał się, że do nich przyjedzie. Znaczy... do dziadka. Powinien sobie to wreszcie wbić do głowy. Jeśli czasem przyjeżdżała do Spały na ich zgrupowania, albo razem z nimi na zawody, robiła to tylko dla dziadka. A że akurat jej dziadek był jego trenerem było tylko przyjemnym zbiegiem okoliczności.
Rozmowa się nie kleiła. Denerwował się jak przed ważnym sprawdzianem i nie był w stanie powiedzieć nic sensownego. Zosia musiała go w tym momencie uważać za niedorozwiniętego umysłowo. Boże.
W końcu nadszedł ratunek. W postaci Stanleya. Wnuczka rzuciła mu się na szyję z głośnym okrzykiem dziadek!, a Mutaz równocześnie ucieszył się i zirytował. Bo owszem, znalazł się wreszcie ktoś, kto poprowadzi za niego rozmowę, ale tym samym zabierze mu te głupie pięć minut sam na sam z nią.
Dzięki temu mógł jednak wreszcie się jej spokojnie przyjrzeć, I odkryć, że stała się piękną kobietą. Nie taką, jakie wkleja się na okładki kolorowych magazynów, ale taką, przy której chce się spędzić resztę życia.

Lubiła tu przyjeżdżać. Lubiła tę okolicę i tę specyficzną atmosferę przygotowań i oczekiwania. Lubiła odkrywać, że przebywają tu ludzie, którzy wprowadzają w życie tę prostą zasadę, którą zawsze wpajał jej dziadek Staś. Trzeba być upartym, żeby coś osiągnąć. Była. Taki miała charakter, naprawdę nie musiał jej tego powtarzać. Tylko że w pewnym momencie po prostu się pogubiła. Po dwóch latach rzuciła studia. Zawsze wydawało jej się, że odrzuca ją sama myśl o wszelkich technicznych kierunkach. I właśnie na takim skończyła! A do tego, że nie wie, co tam robi, przyznała się sama przed sobą dopiero po dwóch latach. Okropnie się z tym czuła. Równie okropnie czuła się z tym, że tak naprawdę sama nie wiedziała, co chce w życiu robić. Wszystko się pogmatwało. I do tego jeszcze on.
Długie i chude ręce i nogi, krótko ostrzyżone włosy, sympatyczny uśmiech.
Czy naprawdę potrzeba tak niewiele, żeby się zakochać?
Kiedy pierwszy raz go zobaczyła, była pewna, że musi się potykać o własne nogi, taki był chudy i długi. A potem okazało się, że potrafi przeskoczyć poprzeczkę zawieszoną na wysokości dwóch metrów i czterdziestu centymetrów. Po prostu odbić się z tych swoich nóg i skoczyć. Jakby to było najprostsze zadanie na świecie. Wtedy zaczęła go podziwiać. Potem lubić. A potem sprawy skomplikowały się o wiele bardziej niż by tego chciała. Zakochała się w człowieku z zupełnie innego świata.
- Czekasz na Stanleya?!
Prawie spadła z ławki. Przywołała go myślami czy jak?
- Boże, nie strasz mnie tak. Jasne, że czekam. Wiesz, jak z nim jest. Ja tylko coś załatwię, a potem go nie ma godzinę. A przecież muszę za niedługo wracać.
- Już? - zapytał Mutaz, wyraźnie zawiedziony.
- No a gdzie będę spać?
- No tak. Przyjedziesz jeszcze? Będziemy tu, z małymi przerwami, do lipca.
- Wiem. Nie wiem. Znaczy... - zaplątała się. - Wiem, że będziecie. Nie wiem, czy przyjadę.
- Będziesz bardzo zajęta? - zapytał, a Zosia zauważyła, że nie siedzą już pół metra od siebie, a niemal stykają się kolanami.
- Nie... nie będę w ogóle zajęta - odpowiedziała szczerze i od razu tego pożałowała.
- Więc przyjedź.
Pokręciła głową. Dlaczego to przeklęte serce tak szybko biło?

Czemu była taka uparta? Nie rozumiał jej. Może się narzucał? Wciąż pamiętał jej zdziwiony wzrok, kiedy w Brukseli... No cóż, to było absolutnie spontaniczne. Sam się tego nie spodziewał. Był mega zdeterminowany na skoczenie dwóch metrów i czterdziestu trzech centymetrów i... zrobił to. A potem oszalał. Uściskał mocno Stanleya, a później - Zosia stała po lewej stronie dziadka, pamiętał to dokładnie - mocno ją pocałował. Nie miał zupełnie takiego zamiaru! Nie wiedział, czemu to zrobił i nie wiedział, co ona sobie wtedy pomyślała. Zgodnie przemilczeli to wydarzenie. Ale kiedy później to analizował, był pewien, że zrobiłby to jeszcze raz. Do wniosku, że ją kocha, doszedł dużo później. A jeszcze później zaczął utwierdzać się w przekonaniu, że ona czuje do niego dokładnie to samo.
Więc czemu, do cholery, nie potrafił z nią po prostu o tym porozmawiać?!
Chwycił ją za rękę i splótł palce ich dłoni. Zosia westchnęła i oparła głowę na jego ramieniu. Tak po prostu. Czy to naprawdę miało być aż tak łatwe?
- Chciałbym... Tęsknię za tobą. Każdego dnia.
Uścisnęła mocniej jego dłoń. A potem odsunęła się i wstała. Przyłożyła dłonie do twarzy i wzięła głęboki wdech.
- Nic z tego nie będzie - powiedziała w końcu.
W życiu nie spodziewałby się, że to aż tak zaboli.
Podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach.
- Bo?
- Bo jesteś muzułmaninem. A to jest dla mnie nie do przeskoczenia.

Musiała mu to powiedzieć. Musiała być szczera. Zaakceptowałaby każdą inną religię. Ale nie tą. Wizja życia z muzułmaninem przerażała ją całkowicie i nic nie potrafiła na to poradzić. To przecież nie chodziło tylko o jakieś tam różnice kulturowe. Chodziło o fundamentalne wartości. Mutaz nie rozumiał na czym polega problem. Musiała zacząć mu tłumaczyć, że przecież wie, jak w krajach arabskich traktuje się kobiety, że nie ma zamiaru trafić do haremu i tak dalej i tak dalej...
- A pomijając to wszystko, ja nie potrafiłabym wyjechać z Polski i zamieszkać w Katarze. Nie ma takiej opcji - zakończyła.
Mutaz wziął głęboki wdech.
- Okeeej... widzę, że długo nad tym myślałaś. Zaskakująco długo. Może to nawet ma pewne uzasadnienie - przyznał. - Ale najbardziej mnie zastanawia... - urwał w połowie zdania. - Powiedz mi... kiedy skoczyłem dwa czterdzieści trzy?
- Słucham? - zupełnie zbiło ją z tropu to oderwane od tematu pytanie.
- No kiedy?
Popatrzyła na niego podejrzliwie.
- W dwa tysiące czternastym. Piątego września. W Brukseli - powiedziała powoli. - To jakieś przesłuchanie?
Mutaz uśmiechnął się szeroko, jego oczy zalśniły i, nim się spostrzegła, już była w jego ramionach, tonąc w długim pocałunku. Stojąc na palcach i mnąc w kurczowym uścisku jego koszulkę, odganiała wszystkie wątpliwości, które kłębiły się w jej głowie.
- Dlaczego tak dokładnie pamiętasz tę datę? - zapytał, kryjąc uśmiech.
Uderzyła go pięścią w ramię.
- Nie bądź taki cwany.
I przytuliła się do niego mocno. Chciała zapamiętać te pięć minut, może na całe życie.
- Coś wymyślę - szepnął w jej włosy.
Bardzo chciała w to wierzyć. A jednocześnie zupełnie nie potrafiła.

Nigdy nie celebrował jakoś specjalnie swoich urodzin. Ale w tym roku, kończąc dwadzieścia pięć lat, postanowił, że na pewno będą niezapomniane. Wóz albo przewóz. Dzwonił, pisał i prosił, żeby przyjechała. I, szczerze mówiąc, nie miał pojęcia, czy ją namówił, aż do momentu, gdy wyszedł rano na przebieżkę i zobaczył ją, wysiadającą z samochodu.
Podszedł, powiedział cześć, a Zosia stwierdziła szczerze:
- Nie mam pojęcia, co ja tutaj robię.
- Chodź. Musimy pogadać - chwycił ją za rękę.
Mimo hucznych zapowiedzi, spacerowali dobre piętnaście minut bez słowa. Zosia bała się tego, co może usłyszeć, a Mutaz sam nie do końca wiedział, co i jak powiedzieć. Ciszę wypełniał szum wiatru i śpiew ptaków, i chyba oboje byli z tego zadowoleni.
- Czy ty się nie spieszysz przypadkiem na trening? - zapytała w końcu Zosia, a on zrozumiał, że już czas rozprawić się z tematem.
- Okej, słuchaj. Prawda jest taka, że nie jestem jakimś ortodoksyjnym wyznawcą Allaha. Ale zrozum, państwo opłaca mi wszystkie wyjazdy, pensję trenera i tak dalej. Więc muszę jakoś się w to wpasować.
- Ja to rozumiem - przytaknęła. - Ale nie widzę w tym wszystkim miejsca dla siebie.
- Poczekaj, jeszcze nie skończyłem. W gruncie rzeczy spędzam w Polsce cztery - pięć miesięcy w roku. Więc mógłbym spędzać sześć - siedem, no nie? Albo i osiem. Wystarczy lekko zmodyfikować plan treningowy. Co ty na to? - zapytał, widząc, że na twarz Zosi wkradł się delikatny uśmiech.
- Ja? Ja na razie tylko słucham. Mów dalej.
- No dobrze. Tak dla pewności - nie zamierzam tworzyć sobie żadnego haremu, chyba się za dużo Wspaniałego Stulecia naoglądałaś.
- Teraz to przesadziłeś! - Zosia zatrzymała się w pół kroku i założyła ręce na piersi.
- Ej, powinnaś być zadowolona! - zaczął się śmiać, ale widząc jej zaciętą minę, spoważniał. - Mówię absolutnie serio. Jesteś tylko ty. I będziesz tylko ty.
Zosia zastanowiła się chwilę,  a w końcu spojrzała mu głęboko w oczy i wypaliła z grubej rury:
- Masz zamiar się ze mną ożenić?
Mutaz uświadomił sobie, że o tym, co było dla niej najważniejsze, mówiła zawsze w ten sam sposób - szczerze, bez owijania w bawełnę, patrząc mu prosto w oczy. I bardzo go to przejęło. Bo wiedział, że nie może zawieść jej zaufania.
- Owszem, mam zamiar. Jeśli tylko będziesz chciała.
Powstrzymała wkradający się jej na usta uśmiech.
- A przed jakim Bogiem?
Spodziewał się tego pytania.
- Okej, to jest trudne, wiem. Ale są chyba takie śluby dla ludzi wyznających różne religie, prawda?
- Są.
- Właśnie. To jak?
- Co - jak?
- Jak się na to zapatrujesz? Wciąż uważasz, ze nie mamy szans?

Przeprowadził logiczny i rzeczowy wywód (może pomijając tę wstawkę o Wspaniałym Stuleciu) i pewnie miałby spore szanse na przekonanie jej rodziców. Tylko, że ona już tyle o tym myślała, że trudno było rozwiać jej wątpliwości.
- Mówiłam, że to wszystko jest dla mnie nie do przeskoczenia... ale jak wiemy z naszej dwójki na skakaniu znasz się ty - uśmiechnęła się. - I tobie to wyszło całkiem nieźle.
- Czyli?
- Czyli zastanawiam się, co będzie, jak się nam nie uda.
- Przyznamy się z bólem do porażki - powiedział Mutaz po prostu. - Chociaż nie rozumiem, czemu od razu zakładasz najgorszą wersję. Z takim podejściem nic bym nie osiągnął w sporcie. Proponuję, żebyś przestała martwić się i planować, a zaczęła się cieszyć z tego, że cię kocham.
Zosia uśmiechnęła się szeroko. I popatrzyła mu prosto w oczy.
- Okej, zacznę. A potem co?
- A potem przywiozę ci z Rio złoty medal.
__________

Ten tekst jest dla mnie ważny. Mam wrażenie, że pierwszy raz napisałam coś tak absolutnie dla siebie i zdaję sobie sprawę z tego, że odbiór będzie zerowy albo minimalny. Tak, wiem, że spłyciłam temat. Takie problemy są oczywiście dużo bardziej złożone. Ale nie o to chodzi. Czwarty tekst na tym blogu i właściwie pierwszy z jasno zarysowanym happy endem, choć bez tego klasycznego i żyli długo i szczęśliwie. Czasem każdy potrzebuje sobie skrobnąć naiwne love story. Chciałam to wstawić dziś, bo zawsze teksty wrzucam w piątki, a dziś są urodziny Barshima. Pszypadek? Nie sondze. 
No i moje są za cztery dni. Tak więc to jest taki mój prezent urodzinowy dla samej siebie :3

4 komentarze:

  1. Przyznaję się bez bicia, że na lekkoatletyce znam się mniej więcej tak samo jak na fizyce kwantowej, czyli krótko mówiąc, ani ciut ciut. Myślę jednak, że sam sport był tu raczej tematem pobocznym, może nieco symbolicznym - bo walka, bo skok w nieznane. Jednak ten taki główny temat mocno do mnie trafił i jak zawsze w takich przypadkach, przekonał mnie, że nie znoszę jednopartów. Bo to mega trudny a zarazem równie mega ciekawy temat, z którego wprawny autor, którym zdecydowanie jesteś, mógłby stworzyć wspaniałe, niepowtarzalne opowiadanie.
    Nie zazdroszczę Zosi sytuacji, w której się znalazła, bo chociaż zrobiłaś nam tu wspaniały happy end (taki w domyśle), to jednak wciąż nie potrafię wyobrazić sobie siebie na jej miejscu. Zakochała się w nim, bo serce wcale nie pyta o przeszkody czy religię, ale w pewnym momencie to rozum próbuje przejąć kontrolę nad uczuciami, a jego już nie idzie tak łatwo oszukać. Słowa i przekonywanie Mutaza na szczęście trafiły do Zosi, ale przyznam bez bicia, że do mnie już nieco mniej. To znaczy - ja nie znam go jako osoby publicznej. Nie mam pojęcia gdzie ma rodzinę i jak rodzina zapatruje się na to, co jemu wydaje się takie łatwe. Chyba za dużo naoglądałam się filmów/nasłuchałam historii, w których wszystko jest dobrze na europejskim/amerykańskim gruncie i nie chodzi mi o jakąś stałą przeprowadzkę do Kataru (w tym przypadku) ale choćby o małe, krótkie wizyty w kraju ukochanego.
    Mimo wszystko chcę wierzyć jego słowom, chcę wyobrażać sobie, że wszystko będzie właśnie takie szczęśliwe i proste, jak on to widzi, bo myślę, że oboje zasługują na szczęście, bo są zakochani, a przecież to ponoć jest w życiu najważniejsze. Może miłość ma naprawdę siłę pokonać wszelkie przeciwności, w tym nawet tak nieprzychylne do siebie religie. Tego właśnie im życzę i z taką wizją zostawiam w swoim serduszku tę historię. Jako taki dowód na siłę i potęgę uczucia.
    A tak w ogóle to bardzo mi się podobało zestawienie jego początkowej nieporadności i zakłopotania jej obecnością z tą późniejszą pewnością siebie i przekonaniem, że naprawdę może im się udać, jeśli tylko nie będą się bali.
    Może sportowca wybrałaś mało popularnego, ale temat chyba idealnie na czasie. No i plus za happy end. Tak - każdy czasem potrzebuje takiego uroczego love story dla uwierzenia, że się da.
    Wszystkiego naj dla głównego bohatera i przedwczesne dla Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy napisałaś na Twitterze, że pod tą historią będzie "całe 0 komentarzy", postanowiłam sobie, że do tego nie dopuszczę, ale jak zwykle przybywam spóźniona.
    Muszę przyznać, że zaskoczyłaś mnie taką tematyką. Tego jeszcze chyba nie było. Ale to dobrze, bo ile można czytać o jednym i tym samym? Poruszyłaś dosyć trudny temat i aż szkoda, że to tylko jednoczęściowa historia, bo chętnie bym poczytała jak bohaterowie sobie radzą z tą różnicą kulturową. Związek z muzułmaninem to jednak nie przelewki i z pewnością nie będzie tak łatwo i kolorowo jak przedstawił to Mutaz. Rozumiem dylemat Zosi i nie dziwię się, że miała wątpliwości nawet wówczas, gdy Mutaz zapewniał ją, że kocha tylko ją i nie będzie żadnego haremu. To nawet urocze, że tak od razu zaczęli planować ślub, ale z drugiej strony, jeśli weźmie się pod uwagę tradycje muzułmańskie i katolickie to chyba najrozsądniejsze co mogli zrobić. Przygotować się na wszystko na długo przed faktem. W sumie to nawet nie powiedziałaś nam jaka jest ostateczna decyzja Zosi. Skończyło się na zapewnieniu, że Mutaz przywiezie jej z Rio złoty medal, ale czy Zosia przyjęła ten prezent? A raczej jego zapowiedź :P Mimowolnie stworzyłam sobie dosyć naiwny ciąg dalszy tej historii w głowie i widzę ich razem szczęśliwych. Chcę wierzyć, że jest jednak taka miłość, która potrafi przeskoczyć wszystkie bariery, nawet te, które wydają nie do przejścia, a skoro zostawiłaś takie pole do manewru mojej wyobraźni to czemu by sobie nie nawymyślać happy endów? ^^
    Mam nadzieję, że Twoim zamiarem też było stworzenie im szczęśliwego związku. Ze wzlotami i upadkami, ale ciągle szczęśliwego.
    Aż chyba sobie pooglądam te Igrzyska i zobaczę czy główny bohater dotrzyma obietnicy ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak pisałam, nie wbiję na Marzenkę, ale postanowiłam przeczytać tego jednoparta. Lekkoatletyka to temat zupełnie mi obcy, nie oszukujmy się, o panu nigdy wcześniej nie słyszałam, ale czy to ważne? Na nie-dorosłych byłam w stanie czytać o osobach, których nie lubię, więc o ludziach, których nie znam też dam radę!
    Takiej tematyki faktycznie nikt lub prawie nikt nie porusza. A ciekawych muzułmańskich sportowców jest na tyle niewiele, że opowiadanie sportowe jest w ogóle ewenementem. To dobrze, brawo dla Ciebie za oryginalność.
    Co do samej treści, bardzo mi się podoba, jak zresztą wszystko co piszesz. Bardzo ładnie ubierasz w słowa wszystko co dociera do czytelnika - uczucia, rzeczywistość itd. Jesteś dla mnie swego rodzaju autorytetem w tej kwestii.
    Co do treści - zupełnie rozumiem obawy Zosi. Osobiście nie widzę siebie w związku z wyznawcą jakiejkolwiek innej religii. Podobał mi się kiedyś ewangelik i nawet to mnie przerażało. Muzułmanin to dla mnie zdecydowanie bardziej skomplikowana sytuacja, której nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić (mam do tego takie nastawienie, że pewnie kiedyś zostanę jedną z wielu w haremie).
    Głównemu bohaterowi łatwo o tym wszystkim w tak prosty sposób mówić. Niby są śluby dla wyznawców różnych religii, ale z tego co wiem on jako muzułmanin nie może poślubić kobiety z innego wyznania. To wbrew zasadom, chociaż on chyba nie przestrzega ich zbyt restrykcyjnie. Poza tym - co na to jego rodzina? Oprócz tego, skoro jest małżeństwo, prawdopodobnie będą kiedyś również dzieci. W jakiej religii one będą wychowywane?
    Podoba mi się to opowiadanie. Powinno mieć więcej niż 3 komentarze, zdecydowanie. Cieszy mnie, że główni bohaterowie są szczęśliwi, przynajmniej na chwilę. Chciałabym kiedyś przeczytać kontynuację tej historii. Mam nadzieję, że jakaś powstanie.
    Ślę całusy i przepraszam za jakość komentarza, jego krótkość i bezsensowność. Nie umiem pisać z telefonu :(
    PS. Ciekawi mnie bardzo, czy pan z opowiadania spełni swoją obietnicę i przywiezie medal dla Zosi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z lekkoatletyką to ja mam do czynienia od święta i to w sumie tylko wtedy jak nie zapomnę. Ale lubię i mogłabym oglądać naprawdę dużo i często.
    Mutaza kojarzyłam wcześniej i w sumie już dziękuję Ci za to opowiadanie, miałam komu kibicować (wiem, to głupie xD).
    Lubię Twoje opowiadania. Lubię Twój styl pisania, pomysły i sposób, w jaki budujesz atmosferę.
    Czytałam to opowiadanie już kilkukrotnie i za każdym razem podobało mi się coraz bardziej, choć myślałam, że to niemożliwe. Nie skomentowałem wcześniej, bo jestem strasznym leniem, za co po raz kolejny bardzo przepraszam.
    Podobało się, jak opisałaś bohaterów i to wszystko, co się wokół nich i z nimi działo. Podjęłaś się trudnego tematu, to było ryzykowne i przez to też podobało mi się jeszcze bardziej. Choć przyznam, że na początku miałam mocno mieszane uczucia, ale to przez to, że koleżanka mojej siostry przeszła na Islam, a potem poślubiła muzułmanina i czasem, jak dziewczyny o tym mówią, to aż ciężko się słucha. No ale do rzeczy.
    Tutaj sytuacja jest inna. Zosia nie zamierza zmieniać wyznania, ani opuszczać ojczyzny, a Mutaz zamiast się poddać i odpuścić, czego się obawiałam, znalazł rozwiązanie, odpowiadające wszystkim.
    Jedyne, co mi się nie podoba, to długość. Ale u mnie to częste, więc się nie przejmuj xP
    (A tak na marginesie - jest szansa na drugą część? Bardzo chętnie jeszcze bym poczytała i dowiedziała się, co było dalej :D)

    OdpowiedzUsuń