piątek, 5 lutego 2016

#3 (Helena & Facundo)





Helena Havelkova
ur. 25 VII 1988 r.


Facet powinien sobie zdawać sprawę z tego, że związek to nie tylko seks, 
ale czasem też pranie brudnych skarpetek.


Just give me a reason,
Just a little bit’s enough,
Just a second, we’re not broken, just bent 
And we can learn to love again




Facundo Conte
ur. 25 VIII 1989 r.


A przecież wydawało mu się, że wszystko było w porządku...

Es que yo sin ti 
Y tu sin mi 
¿Dime quién puede ser feliz?




Starał się o niej zapomnieć już od dobrych dwóch lat.
I nagle okazało się, że chyba jego wysiłki jednak szlag trafił.
Kiedy dowiadujesz się, że miłość twojego życia zamieszka w jakiejś śmiesznej odległości od ciebie, a na dodatek za miesiąc wychodzi za mąż, przez twoje życie przechodzi mini tornado.
A przynajmniej tak sugerowałby przypadek Facundo Conte.
Fotoreporterzy, którzy już dawno przestali wypatrywać go na meczach Heleny Havelkovej, mieli spore pole do interpretacji pewnego listopadowego popołudnia w szczecińskiej hali Azoty.
Mógł sobie chyba wpaść na mecz, prawda? Przebywając w tym celu pół Polski.
Zauważyła go, kiedy po spotkaniu rozdawała autografy.
Zbladła i szybko odwróciła wzrok.
Odczekał cierpliwie, aż zakończy rozmowy z kibicami i wszedł na boisko, niezatrzymywany przez ochronę. Cała siatkarska Polska go znała, nikt nie zamierzał go weryfikować.
- Elena! - krzyknął.
Zatrzymała się w pół kroku, ale nie odwróciła. Podszedł do niej i odezwał się jeszcze raz.
- Cześć.
- Wciąż używasz tej idiotycznej formy? Mam na imię Helena. Przez H! Nie moja wina, że u was H jest nieme.
Och.
Takiego powitania się nie spodziewał.
Przekraczało każde najśmielsze oczekiwania.
- Tak... wiem. Helenka... wychodzisz za mąż?
Wybałuszyła na niego oczy, w najwyższym stadium zdziwienia.
- Co?!
- Tak przeczytałem w jakiejś gazecie. To prawda?
Spojrzała na niego z politowaniem.
- Proszę cię. Wierzysz w to, co piszą w gazetach?
- Nie wiem... - Facundo zaczął się plątać. - Myślałem...
- Źle myślałeś - ucięła krótko. - Coś jeszcze?
- Ładnie wyglądasz.
Przygryzła wargę, aż do białości.
- Coś jeszcze?
- Właściwie... właściwie to tak. Helenka, może byśmy spróbowali jeszcze raz?

Patrzył na nią wyczekująco, a ona sama czuła, jak boli ją serce. Sytuacja była absolutnie szalona. Jeszcze dziesięć minut temu myślała wyłącznie o wygranym meczu i o tym, jaki film obejrzeć wieczorem, a nagle pojawił się on. Tak bardzo chciałaby odpowiedzieć mu tak, a równocześnie wiedziała, że nie może sobie tego zrobić. Nie potrafiła być z tym człowiekiem.
- Po co? - zapytała po chwili. - Nie ma ci kto posprzątać w mieszkaniu?
- Helenka... - jęknął. - Daj spokój. Naprawdę dojrzałem, potrafię się już sobą zająć.
Być może. Już chwilę po tym, jak wyprowadziła się z jego mieszkania dwa lata temu, czuła, że być może postąpiła zbyt pochopnie. W końcu co drugi facet jest fleją i niechlujem, a jednak są w stanie tworzyć rodziny i funkcjonować w społeczeństwie. Ale miała zwyczajnie dość bycia służącą Facundo. A kiedy złość i irytacja przeszły i pojawiła się tęsknota, zasłyszane plotki uniemożliwiły jakąkolwiek nić porozumienia.
- Tęsknię za tobą - spróbował znowu.
- Czyżby? Dziwki z połowy burdeli w Europie nie uleczyły twojej tęsknoty? - zapytała jadowicie, ale głos jej zadrżał. Wciąż bolało tak samo.
Facundo zaczerwienił się mocno.
- To nie tak...
- A jak?!
Wbiła paznokcie w dłonie, usiłując powstrzymać się od płaczu. Nie chciała, żeby widział ją w takim stanie. Nie chciała się przed nim upokorzyć.
- Samotny facet musi sobie jakoś radzić...
Och, Boże.
- Nie chcę tego słuchać.
- Ale Elena...
- Helena! - warknęła, bliska płaczu. Kiedyś uwielbiała formę imienia, jaką się do niej zwracał, ale teraz przyprawiała ją wyłącznie o mdłości.
- Ja nawet nie wiem, dlaczego odeszłaś.
Pokręciła głową, prychając pod nosem.
- I właśnie w tym jest problem. Ty nawet nie wiedziałeś, że coś jest nie tak. Byłeś zadowolony, bo miałeś rano przygotowane śniadanie, a po południu obiad. Miałeś uprane skarpetki i odkurzony dywan. Wyczyszczony kibel i wannę. Podlane kwiatki i wyrzucone śmieci. A przypominam ci, że ja też byłam - i jestem - czynną zawodniczką. Ale nie, ty niczego nie widziałeś. Było tak, jak być powinno. Helena posprząta, ugotuje i zaszyje. Do tego ci byłam potrzebna.
Facundo otworzył usta, jakby chciał zaprotestować, ale po chwili je zamknął. I można by powiedzieć, że zapanowała cisza, gdyby nie to, że znajdowali się w hali, w której wciąż jeszcze było sporo ludzi.
- Nie mogłaś mi powiedzieć - zapytał wreszcie - że ci to przeszkadza?
- Powiedzieć! To tak ciężko się domyślić, że nie byłam zachwycona rolą służącej?!
- Jezu, Helenka... Przepraszam. Ja naprawdę, naprawdę nie wiedziałem.
Westchnęła głęboko.
- Wiesz co, daruj sobie te przeprosiny. Jakieś dwa lata i sto dziwek za późno. Cześć!

Ktoś kiedyś powiedział mu, że każdy facet jest po części idiotą.
Ach tak. To była Helena.
I zapewne miała rację.
Jak zawsze.
Tylko że chyba bycie idiotą było jednak łatwiejsze. I zabawniejsze. I znacznie przyjemniejsze.
A branie jakiejkolwiek odpowiedzialności figurowało w wachlarzu jego umiejętności tylko na boisku.
Ale dla niej... Ona była dla niego naprawdę ważna.
Przecież to przez to, że go zostawiła, spędzał wieczory w klubach, a noce w... właśnie. Zresztą dobra, w burdelach, trzeba użyć tego słowa. To ją musiało zaboleć. Chociaż właściwie - nie byli już razem. Więc skoro tak to przeżyła świadczyło to najprawdopodobniej o jednym.
O tym, że wciąż go kochała.
Poczuł się jak ostatni dupek.
Zadzwonił do taty, prosząc go o numer do Heleny. Ojciec, zakochany w niej całkowicie (jak zresztą cała jego rodzina) wciąż utrzymywał z nią kontakt. Ale wcale nie był zachwycony perspektywą usiłującego ją odzyskać Facundo.
- Znowu ją skrzywdzisz - powiedział.
Ale syn nie ustępował, a Hugo dawno nie słyszał w jego głosie takiej determinacji, dotyczącej spraw pozaboiskowych. I wreszcie się poddał. Chociaż wcale nie był pewien czy postąpił słusznie.

Odebrała, wysłuchała jego wynurzeń i pozwoliła mu przyjść do siebie do mieszkania, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że postępuje irracjonalnie.
Jego wizyta, której celem miała być oczywiście rozmowa, przerodziła się w kłótnię, z machaniem rękami, wysyłaniem się do diabła, płaczem i biciem po twarzy, a zakończyła seksem. Takim, na jaki oboje czekali dwa lata. Cholernie długie dwa lata. A rano, kiedy obudziła się, przytulona do Facundo, miała ochotę najpierw zastrzelić jego, a potem samą siebie. Ale jeszcze przed tym chciała się zwyczajnie na niego napatrzeć. Dotknąć jego zarostu, ust, brzucha... I chciała, żeby się nie budził. Żeby tak leżał, aż ona wymyśli wreszcie sposób, w jaki powiedzieć mu, żeby zniknął z jej życia.
Bo był nieodpowiedzialnym dupkiem.
I to się absolutnie nie zmieniło przez tę jedną noc. Tylko, że miała jeden poważny problem. Kochała go.
Odsunęła od siebie delikatnie jego rękę, którą ją obejmował, wstała, narzuciła na siebie szlafrok i usiadła w fotelu, zastanawiając się intensywnie nad swoim życiem. Minęły dwa lata, więc może... Nie. Ludzie się nie zmieniają tak po prostu.
Zadrżała, kiedy przeciągnął się i otworzył oczy.
I popatrzył na nią bardzo poważnie.
- Możesz już iść - powiedziała. Miało to brzmieć stanowczo, ale tak naprawdę głos jej drżał. Bardzo wyczuwalnie.
Facundo usiadł, nie odrywając od niej wzroku.
- Ubierz się.
Nie była pruderyjna, w żadnym wypadku. Ale naprawdę ciężko było jej się skupić na wyrzucaniu go ze swojego życia, kiedy siedział sobie w jej łóżku tak jak go Pan Bóg stworzył.
- Elena...
- Helena - poprawiła go natychmiast.
- Helenka...
Tak naprawdę uwielbiała formę, jaką się do niej zwracał. Była zarezerwowana tylko dla niego i nikt inny tak do niej nie mówił. Ale przez to za bardzo przypominała jej o przeszłości.
- Kocham cię.
Jego słowa jakby zawisły w przestrzeni między nimi. Czuła całą sobą, że mówił prawdę.
- Ubierz się i porozmawiamy - powiedziała, wstając z fotela i ruszyła do kuchni.
Trzeba to wszystko zacząć od porządnej kawy.

Wylewała swoje żale już chyba z dziesięć minut.
A on słuchał.
Słuchał i rozumiał, że ona też go kocha.
I to mu wystarczało.
- Obiecuję, że będę wynosił śmieci. I prał swoje skarpetki. O ile mnie nauczysz - przyrzekł solennie, gdy Helena zamilkła, wpatrując się w swój kubek.
Roześmiała się.
- Ty wciąż jesteś dwumetrowym dzieckiem - westchnęła.
- Możliwe - zgodził się. - Ale cię kocham.
- Wiesz, że ciągłe powtarzanie tego nic nie zmienia?
Wiedział. Ale wolał też ciągle ją w tym upewniać. Tak na wszelki wypadek. Bo może to poskutkuje. Bo może da mu szansę.
Zapadła cisza. Było słychać tylko tykanie zegara. Ale Helena nie rejestrowała chyba nawet tego. Siedziała, wpatrując się jak zahipnotyzowana w swój kubek.
- Helenka... Powiedz coś.
Podniosła na niego wzrok.
- Facu... boję się. Boję się zaufać ci znowu.
Musiał przyznać, że to było bardzo przykre. I bardzo źle o nim świadczyło. W prostej linii prowadziło do konkluzji, że jest zwykłym dupkiem. A o czymś takim nie słucha się z przyjemnością.
- Wiem - powiedział wreszcie. - Przepraszam.
- Pamiętasz - zaczęła, znów wpatrując się w kubek. - nasze pierwsze wakacje? Te we Włoszech?
Skinął głową.
- Wiesz, jaka byłam wtedy szczęśliwa? Chyba... oboje byliśmy, prawda?
- Prawda - przytaknął z mocą.
- Chciałabym kiedyś znów być taka szczęśliwa.
Brzmiało to oczywiście banalnie i naiwnie.
Ale bardzo szczerze.
I pomyślał sobie nagle, że to powinno być przecież jego głównym celem w życiu. Uczynienie ją szczęśliwą.
A on perfekcyjnie wszystko spierdolił.
Gratulacje, panie Conte.
Wpadł na pewien pomysł. Na plan naprawczy. Może idiotyczny, może żenujący. Co tam.
- Ele... Helenka... Umówisz się ze mną na kawę?
Spojrzała na niego i zamrugała dwa razy.
- Co?
Uśmiechnął się.
- Pytam czy umówisz się ze mną na kawę.
- Co to ma być?
- Randka - przyznał z rozbrajającą szczerością. - Nasza pierwsza randka.
- Przypominam ci, że na kilku już byliśmy.
- Helenka... Zacznijmy od zera. No wiesz. Kino, kawa, spacer, pierwszy pocałunek... Co ty na to?
Zastanowiła się, a po chwili szeroko uśmiechnęła.
- Facu, jesteś szalony.
- Och, nieistotne.
- No nie wiem...
- To jak będzie?
- Facu, czy to ma jakikolwiek sens? - zapytała, sama nie wiedząc, jakiej odpowiedzi oczekiwała.
- Lubisz, jak się ciebie o coś błaga, nie? - uśmiechnął się przekornie.
- Wiesz, że nie o to chodzi. Ja tak... po prostu...
- Chodź ze mną na kawę. Jak ci się nie spodoba, drugi raz nie musisz iść. Nic na siłę.
Popatrzył na nią tak, jak patrzył kiedyś, na początku. Aż zrobiło jej się gorąco. Aż zarumieniła się i spuściła wzrok.
- A wiesz, że pójdę - odpowiedziała, zaskakując właściwie samą siebie.
- Nie pożałujesz, zobaczysz.
- Nie obiecuj mi czegoś, czego nie jesteś pewien - przystopowała kategorycznie jego wyznania.
- Ele...
- Helena - przerwała mu. - Na razie Helena. Ale staraj się - spojrzała mu głęboko w oczy. - Na etap Eleny może awansujesz.
__________

Zakończenie jest właściwie otwarte i każda może sobie dopowiedzieć resztę po swojemu. Ja moją wersję mam. Ale myślę, że tak jest lepiej.