piątek, 24 czerwca 2016

#4 (Zosia & Mutaz)



People fall in love in mysterious ways
Maybe just the touch of a hand
Oh me, I fall in love with you every single day
And I just wanna tell you I am




Zofia Szczyrba
ur. 28 VI 1995 r.


To się nie może udać




Mutaz Essa Barshim
ur. 24 VI 1991 r.


What's gravity, huh?




Wkroczyła w progi jadalni w Spale z jasno określonym celem. Nie widziała dziadka już z pół roku i tęskniła za nim nieprawdopodobnie. Tak więc, kiedy tylko dowiedziała się o tym, że przyjechali do Polski, nie zwlekała długo i z samego rana wsiadła w samochód. A potem w ciągu kilku godzin pokonała tę śmieszną odległość dwustu kilkudziesięciu kilometrów między Tarnowem a Spałą.
Rozejrzała się wokoło, dostrzegając mnóstwo znanych twarzy, przygotowujących się tutaj do najważniejszych startów; na tym etapie sezonu głównie lekkoatletów. Wiadomo, dzięki Spale są medale. Potwierdziło się to już wielokrotnie. Może dzięki magii tego miejsca, a może po prostu dzięki ciężkiej pracy i hektolitrom potu wylewanym na treningach. A może jednemu i drugiemu po trochę. I pewnie jeszcze kilku innym czynnikom. Bo przecież to byłoby za proste. Gdyby recepta na sukces wyglądała w ten sposób, każdy byłby Mistrzem Olimpijskim.
W momencie, gdy ta myśl przemknęła jej przez głowę, zobaczyła jego. Nie, nie był Mistrzem Olimpijskim. Był tylko (a może aż) brązowym medalistą.
Natomiast w tym momencie i w tym miejscu był tylko jednym z głodnych i zmęczonych sportowców, marzących nie tyle o pomidorowej ze stołówki, ale raczej o dwóch - trzech godzinach mocnego snu.
Poczuła, jak na policzkach buchają jej rumieńce, a puls wyraźnie przyspiesza. A więc dobrze, tylko spokojnie, mogła się tego spodziewać. Przecież oczywistym było, że go tu spotka. A jednak na niektóre sytuacje nie sposób się przygotować.
Przygładziła włosy, tak na wszelki wypadek, po czym zbeształa w myślach samą siebie. Jak ty się zachowujesz idiotko? I po co? Przecież to nie ma najmniejszego sensu.
Podeszła do stolika przy którym siedział i powiedziała po prostu:
- Cześć, Mutaz.
Podniósł wzrok znad telefonu i zastygł z pierogiem nabitym na widelec.
- O, ojej. Cześć, Zosia.
Jak on śmiesznie kaleczył wymowę jej imienia.
Uśmiechnął się niepewnie, odsuwając z głośnym szuraniem krzesło, jakby zakłopotany i nieco rozkojarzony. A przede wszystkim bardzo zdziwiony.
- Hmm... tak - i usiadł z powrotem. - Chcesz pieroga?
Wybuchnęła głośnym, nerwowym śmiechem i dopiero wtedy siadła naprzeciw niego.

Czy on zawsze musiał być takim jebanym kretynem? No nie, oczywiście, że nie. W normalnych warunkach zachowywał się jak cywilizowany człowiek. Tylko, że Zosia go zaskoczyła. Totalnie. Nie spodziewał się, że do nich przyjedzie. Znaczy... do dziadka. Powinien sobie to wreszcie wbić do głowy. Jeśli czasem przyjeżdżała do Spały na ich zgrupowania, albo razem z nimi na zawody, robiła to tylko dla dziadka. A że akurat jej dziadek był jego trenerem było tylko przyjemnym zbiegiem okoliczności.
Rozmowa się nie kleiła. Denerwował się jak przed ważnym sprawdzianem i nie był w stanie powiedzieć nic sensownego. Zosia musiała go w tym momencie uważać za niedorozwiniętego umysłowo. Boże.
W końcu nadszedł ratunek. W postaci Stanleya. Wnuczka rzuciła mu się na szyję z głośnym okrzykiem dziadek!, a Mutaz równocześnie ucieszył się i zirytował. Bo owszem, znalazł się wreszcie ktoś, kto poprowadzi za niego rozmowę, ale tym samym zabierze mu te głupie pięć minut sam na sam z nią.
Dzięki temu mógł jednak wreszcie się jej spokojnie przyjrzeć, I odkryć, że stała się piękną kobietą. Nie taką, jakie wkleja się na okładki kolorowych magazynów, ale taką, przy której chce się spędzić resztę życia.

Lubiła tu przyjeżdżać. Lubiła tę okolicę i tę specyficzną atmosferę przygotowań i oczekiwania. Lubiła odkrywać, że przebywają tu ludzie, którzy wprowadzają w życie tę prostą zasadę, którą zawsze wpajał jej dziadek Staś. Trzeba być upartym, żeby coś osiągnąć. Była. Taki miała charakter, naprawdę nie musiał jej tego powtarzać. Tylko że w pewnym momencie po prostu się pogubiła. Po dwóch latach rzuciła studia. Zawsze wydawało jej się, że odrzuca ją sama myśl o wszelkich technicznych kierunkach. I właśnie na takim skończyła! A do tego, że nie wie, co tam robi, przyznała się sama przed sobą dopiero po dwóch latach. Okropnie się z tym czuła. Równie okropnie czuła się z tym, że tak naprawdę sama nie wiedziała, co chce w życiu robić. Wszystko się pogmatwało. I do tego jeszcze on.
Długie i chude ręce i nogi, krótko ostrzyżone włosy, sympatyczny uśmiech.
Czy naprawdę potrzeba tak niewiele, żeby się zakochać?
Kiedy pierwszy raz go zobaczyła, była pewna, że musi się potykać o własne nogi, taki był chudy i długi. A potem okazało się, że potrafi przeskoczyć poprzeczkę zawieszoną na wysokości dwóch metrów i czterdziestu centymetrów. Po prostu odbić się z tych swoich nóg i skoczyć. Jakby to było najprostsze zadanie na świecie. Wtedy zaczęła go podziwiać. Potem lubić. A potem sprawy skomplikowały się o wiele bardziej niż by tego chciała. Zakochała się w człowieku z zupełnie innego świata.
- Czekasz na Stanleya?!
Prawie spadła z ławki. Przywołała go myślami czy jak?
- Boże, nie strasz mnie tak. Jasne, że czekam. Wiesz, jak z nim jest. Ja tylko coś załatwię, a potem go nie ma godzinę. A przecież muszę za niedługo wracać.
- Już? - zapytał Mutaz, wyraźnie zawiedziony.
- No a gdzie będę spać?
- No tak. Przyjedziesz jeszcze? Będziemy tu, z małymi przerwami, do lipca.
- Wiem. Nie wiem. Znaczy... - zaplątała się. - Wiem, że będziecie. Nie wiem, czy przyjadę.
- Będziesz bardzo zajęta? - zapytał, a Zosia zauważyła, że nie siedzą już pół metra od siebie, a niemal stykają się kolanami.
- Nie... nie będę w ogóle zajęta - odpowiedziała szczerze i od razu tego pożałowała.
- Więc przyjedź.
Pokręciła głową. Dlaczego to przeklęte serce tak szybko biło?

Czemu była taka uparta? Nie rozumiał jej. Może się narzucał? Wciąż pamiętał jej zdziwiony wzrok, kiedy w Brukseli... No cóż, to było absolutnie spontaniczne. Sam się tego nie spodziewał. Był mega zdeterminowany na skoczenie dwóch metrów i czterdziestu trzech centymetrów i... zrobił to. A potem oszalał. Uściskał mocno Stanleya, a później - Zosia stała po lewej stronie dziadka, pamiętał to dokładnie - mocno ją pocałował. Nie miał zupełnie takiego zamiaru! Nie wiedział, czemu to zrobił i nie wiedział, co ona sobie wtedy pomyślała. Zgodnie przemilczeli to wydarzenie. Ale kiedy później to analizował, był pewien, że zrobiłby to jeszcze raz. Do wniosku, że ją kocha, doszedł dużo później. A jeszcze później zaczął utwierdzać się w przekonaniu, że ona czuje do niego dokładnie to samo.
Więc czemu, do cholery, nie potrafił z nią po prostu o tym porozmawiać?!
Chwycił ją za rękę i splótł palce ich dłoni. Zosia westchnęła i oparła głowę na jego ramieniu. Tak po prostu. Czy to naprawdę miało być aż tak łatwe?
- Chciałbym... Tęsknię za tobą. Każdego dnia.
Uścisnęła mocniej jego dłoń. A potem odsunęła się i wstała. Przyłożyła dłonie do twarzy i wzięła głęboki wdech.
- Nic z tego nie będzie - powiedziała w końcu.
W życiu nie spodziewałby się, że to aż tak zaboli.
Podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach.
- Bo?
- Bo jesteś muzułmaninem. A to jest dla mnie nie do przeskoczenia.

Musiała mu to powiedzieć. Musiała być szczera. Zaakceptowałaby każdą inną religię. Ale nie tą. Wizja życia z muzułmaninem przerażała ją całkowicie i nic nie potrafiła na to poradzić. To przecież nie chodziło tylko o jakieś tam różnice kulturowe. Chodziło o fundamentalne wartości. Mutaz nie rozumiał na czym polega problem. Musiała zacząć mu tłumaczyć, że przecież wie, jak w krajach arabskich traktuje się kobiety, że nie ma zamiaru trafić do haremu i tak dalej i tak dalej...
- A pomijając to wszystko, ja nie potrafiłabym wyjechać z Polski i zamieszkać w Katarze. Nie ma takiej opcji - zakończyła.
Mutaz wziął głęboki wdech.
- Okeeej... widzę, że długo nad tym myślałaś. Zaskakująco długo. Może to nawet ma pewne uzasadnienie - przyznał. - Ale najbardziej mnie zastanawia... - urwał w połowie zdania. - Powiedz mi... kiedy skoczyłem dwa czterdzieści trzy?
- Słucham? - zupełnie zbiło ją z tropu to oderwane od tematu pytanie.
- No kiedy?
Popatrzyła na niego podejrzliwie.
- W dwa tysiące czternastym. Piątego września. W Brukseli - powiedziała powoli. - To jakieś przesłuchanie?
Mutaz uśmiechnął się szeroko, jego oczy zalśniły i, nim się spostrzegła, już była w jego ramionach, tonąc w długim pocałunku. Stojąc na palcach i mnąc w kurczowym uścisku jego koszulkę, odganiała wszystkie wątpliwości, które kłębiły się w jej głowie.
- Dlaczego tak dokładnie pamiętasz tę datę? - zapytał, kryjąc uśmiech.
Uderzyła go pięścią w ramię.
- Nie bądź taki cwany.
I przytuliła się do niego mocno. Chciała zapamiętać te pięć minut, może na całe życie.
- Coś wymyślę - szepnął w jej włosy.
Bardzo chciała w to wierzyć. A jednocześnie zupełnie nie potrafiła.

Nigdy nie celebrował jakoś specjalnie swoich urodzin. Ale w tym roku, kończąc dwadzieścia pięć lat, postanowił, że na pewno będą niezapomniane. Wóz albo przewóz. Dzwonił, pisał i prosił, żeby przyjechała. I, szczerze mówiąc, nie miał pojęcia, czy ją namówił, aż do momentu, gdy wyszedł rano na przebieżkę i zobaczył ją, wysiadającą z samochodu.
Podszedł, powiedział cześć, a Zosia stwierdziła szczerze:
- Nie mam pojęcia, co ja tutaj robię.
- Chodź. Musimy pogadać - chwycił ją za rękę.
Mimo hucznych zapowiedzi, spacerowali dobre piętnaście minut bez słowa. Zosia bała się tego, co może usłyszeć, a Mutaz sam nie do końca wiedział, co i jak powiedzieć. Ciszę wypełniał szum wiatru i śpiew ptaków, i chyba oboje byli z tego zadowoleni.
- Czy ty się nie spieszysz przypadkiem na trening? - zapytała w końcu Zosia, a on zrozumiał, że już czas rozprawić się z tematem.
- Okej, słuchaj. Prawda jest taka, że nie jestem jakimś ortodoksyjnym wyznawcą Allaha. Ale zrozum, państwo opłaca mi wszystkie wyjazdy, pensję trenera i tak dalej. Więc muszę jakoś się w to wpasować.
- Ja to rozumiem - przytaknęła. - Ale nie widzę w tym wszystkim miejsca dla siebie.
- Poczekaj, jeszcze nie skończyłem. W gruncie rzeczy spędzam w Polsce cztery - pięć miesięcy w roku. Więc mógłbym spędzać sześć - siedem, no nie? Albo i osiem. Wystarczy lekko zmodyfikować plan treningowy. Co ty na to? - zapytał, widząc, że na twarz Zosi wkradł się delikatny uśmiech.
- Ja? Ja na razie tylko słucham. Mów dalej.
- No dobrze. Tak dla pewności - nie zamierzam tworzyć sobie żadnego haremu, chyba się za dużo Wspaniałego Stulecia naoglądałaś.
- Teraz to przesadziłeś! - Zosia zatrzymała się w pół kroku i założyła ręce na piersi.
- Ej, powinnaś być zadowolona! - zaczął się śmiać, ale widząc jej zaciętą minę, spoważniał. - Mówię absolutnie serio. Jesteś tylko ty. I będziesz tylko ty.
Zosia zastanowiła się chwilę,  a w końcu spojrzała mu głęboko w oczy i wypaliła z grubej rury:
- Masz zamiar się ze mną ożenić?
Mutaz uświadomił sobie, że o tym, co było dla niej najważniejsze, mówiła zawsze w ten sam sposób - szczerze, bez owijania w bawełnę, patrząc mu prosto w oczy. I bardzo go to przejęło. Bo wiedział, że nie może zawieść jej zaufania.
- Owszem, mam zamiar. Jeśli tylko będziesz chciała.
Powstrzymała wkradający się jej na usta uśmiech.
- A przed jakim Bogiem?
Spodziewał się tego pytania.
- Okej, to jest trudne, wiem. Ale są chyba takie śluby dla ludzi wyznających różne religie, prawda?
- Są.
- Właśnie. To jak?
- Co - jak?
- Jak się na to zapatrujesz? Wciąż uważasz, ze nie mamy szans?

Przeprowadził logiczny i rzeczowy wywód (może pomijając tę wstawkę o Wspaniałym Stuleciu) i pewnie miałby spore szanse na przekonanie jej rodziców. Tylko, że ona już tyle o tym myślała, że trudno było rozwiać jej wątpliwości.
- Mówiłam, że to wszystko jest dla mnie nie do przeskoczenia... ale jak wiemy z naszej dwójki na skakaniu znasz się ty - uśmiechnęła się. - I tobie to wyszło całkiem nieźle.
- Czyli?
- Czyli zastanawiam się, co będzie, jak się nam nie uda.
- Przyznamy się z bólem do porażki - powiedział Mutaz po prostu. - Chociaż nie rozumiem, czemu od razu zakładasz najgorszą wersję. Z takim podejściem nic bym nie osiągnął w sporcie. Proponuję, żebyś przestała martwić się i planować, a zaczęła się cieszyć z tego, że cię kocham.
Zosia uśmiechnęła się szeroko. I popatrzyła mu prosto w oczy.
- Okej, zacznę. A potem co?
- A potem przywiozę ci z Rio złoty medal.
__________

Ten tekst jest dla mnie ważny. Mam wrażenie, że pierwszy raz napisałam coś tak absolutnie dla siebie i zdaję sobie sprawę z tego, że odbiór będzie zerowy albo minimalny. Tak, wiem, że spłyciłam temat. Takie problemy są oczywiście dużo bardziej złożone. Ale nie o to chodzi. Czwarty tekst na tym blogu i właściwie pierwszy z jasno zarysowanym happy endem, choć bez tego klasycznego i żyli długo i szczęśliwie. Czasem każdy potrzebuje sobie skrobnąć naiwne love story. Chciałam to wstawić dziś, bo zawsze teksty wrzucam w piątki, a dziś są urodziny Barshima. Pszypadek? Nie sondze. 
No i moje są za cztery dni. Tak więc to jest taki mój prezent urodzinowy dla samej siebie :3