piątek, 11 grudnia 2015

#2 (Marion & Jenia)

Dans tout Paris, je m’abandonne
Et je m'envole, vole, vole, vole, vole, vole, vole




Marion Vicaut
ur. 18 XII 1990 r.


Jak można nie szaleć za mężczyzną, który jest jednocześnie najsłodszym i najbardziej 
ociekającym seksem facetem na tej planecie?




Jenia Grebennikov
ur. 13 VIII 1990 r.

  

Szukał tego w każdej napotkanej kobiecie. I wreszcie znalazł. Ale to nie było w porządku.




Siedziała na ławce, obserwując zakochane pary spacerujące w cieniu wieży Eiffla.
Wydawało się, że zachodzące słońce otacza swoim ciepłem cały świat. A nawet jeśli nie cały, to na pewno Paryż.
Miasto miłości.
A Marion? Marion właśnie przeżywała pierwszą rocznicę ślubu...

Dzień ślubu ma być najpiękniejszym dniem w życiu każdej kobiety, 
Już od dzieciństwa Marion była doskonale pewna, jak ma on wyglądać w jej przypadku. I teraz, gdy przeglądała się w lustrze swojego panieńskiego pokoju w domu rodzinnym, miała niezachwianą pewność, że rzeczywistość dorówna wyobrażeniu.
Promienie słońca dostawały się przez otwarte okno wprost do pomieszczenia, oświetlając swym blaskiem szczęśliwą pannę młodą. Przyglądała się z zadowoleniem swemu odbiciu - błyszczącym oczom, delikatnemu uśmiechowi, drżącym dłoniom, okrytym rękawiczkami. Tak miało być.
Suknia była prześliczna. Nie mogło być inaczej. Długa, biała, z ciągnącym się po ziemi trenem i welonem. Wymarzyła sobie ją już dawno temu, na długo przed tym, jak poznała mężczyznę swojego życia.
Idealny ślub, z idealnym mężczyzną, w idealnym Paryżu.
Tak, Jenia ewidentnie był najlepszym, co mogło ją spotkać w życiu.
Przypomniała sobie ten dzień, gdy się poznali. Te jego piękne, smutne oczy, obojętnie spoglądające na świat tonący w deszczu. I ten moment, gdy zwróciła jego uwagę pytaniem, czy wszystko w porządku. Właściwie nie musiał na nie odpowiadać - nie znała zbyt wielu ludzi, którzy mieliby w zwyczaju siedzenie w strugach deszczu. Ale on lekko się uśmiechnął, odpowiadając tak, dziękuję i zatrzymał na niej swoje spojrzenie o parę sekund za długo. I w ciągu tych paru sekund zdobył jej serce na zawsze. Choć w tamtym momencie wcale jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy.

Marion była piękna. Była też dobra, mądra i kochająca. A więc pod każdym względem była tak podobna do Murielle.
A jednak chciał wierzyć w to, że naprawdę ją kochał.
Nigdy się jej do tego nie przyznał. Nigdy nie opowiedział jej o Murielle i o tym, że gdyby nie ten samolot, pewnie już dawno byłaby jego żoną.
To nie była głośna historia. Niezbyt medialna. Samolot nie był duży, a katastrofa nie za bardzo spektakularna. Ale miał na zawsze pozostać w pamięci rodzin i przyjaciół ofiar.
I w jego również.
Bo jego nie obchodziły statystki. Miał w głębokim poważaniu, że to był drugi wypadek w historii tych linii lotniczych i że fantastyczne zabezpieczenia uchroniły go od większej ilości ofiar. Co z tego, skoro jedyna osoba, na której mu zależało, która była całym jego światem, zginęła.
Nie potrafił wrócić do normalności. Czuł, że rozpadał się na coraz mniejsze kawałeczki. I gdy wydawało mu się, że już nic dobrego nie spotka go w życiu, gdy był już w totalnej rozsypce, poznał Marion. Podobną do anioła.
Podobną do Murielle.
Sprawiła, że znów zaczął się uśmiechać i że mógł - choć po części - oszukać swoje cierpiące serce.
A dziś nadszedł dzień ich ślubu. I targało nim mnóstwo sprzecznych uczuć, których nie był w stanie rozszyfrować.
A może po prostu nie chciał.
Oświadczył się jej, bo... No właśnie. Chyba dlatego, że szukał w swoim życiu stabilizacji. Choć może pod tym względem również się oszukiwał. A przecież musiał ją kochać. Nie dało się nie kochać takiej kobiety.
Była idealna. Pod każdym względem.
Tylko że on nie potrzebował ideału. Potrzebował Murielle.

Jego słowa były proste, spokojne i bardzo szczere. A jej reakcja zadziwiła ją samą. Nigdy nie podejrzewałaby się o to, że jest zdolna do takiego zachowania. Zaskoczenie słowami Jenii powoli zamieniało się w bolesną świadomość rzeczywistości, a ta z kolei nie mogła doprowadzić do żadnych pozytywnych odczuć. Wazonik pełen białych kalii rozbił się z głuchym brzękiem na ścianie, a jej dłoń odbiła się na twarzy Jenii. Furia zamieniła się w rozpacz. Piękna biała suknia zupełnie się pomięła, gdy Marion opadła bezradnie na ziemię, szlochając spazmatycznie i zdając sobie nagle sprawę z tego, że od początku była tylko marnym substytutem.
I chyba to zabolało ją najmocniej.
Nie tak wyobrażała sobie ten dzień.

Patrzył z przerażeniem na wyczyny Marion, świadomy tego, że to on był ich powodem.
Jakże mocno pragnął w tym momencie nie mieć tej świadomości.
Czuł się absolutnie największą świnią na świecie, ale jednocześnie wiedział, że wreszcie robi coś, co powinien zrobić już dawno. Towarzyszyło mu poczucie, że - wbrew temu, co jej się wydawało - wyświadcza Marion przysługę. Nie byłaby z nim szczęśliwa.
Kiedyś zapomni i ułoży sobie życie na nowo. A nie można być szczęśliwym z kimś, kto sam siebie stara się przekonać o miłości.

Zapewne Jenia miał rację, mówiąc jej, że nie byłaby z nim szczęśliwa.
Zapewne.
Tylko, że jak do tej pory, bez niego również nie potrafiła. Być może nie pokochała jego, lecz wyśniony ideał, poczucie szczęścia i spełnienia marzeń. To wszystko, co dał jej Jenia, a co sprawiło, że wedle wszelkich zasad powinna być zachwycona. 
Była. Naprawdę była.
A potem on odebrał jej to wszystko w ciągu minuty.
A może dwóch.
A może nawet trzech.
I tak zdecydowanie za szybko.
I teraz, siedząc w mieście marzeń, przeżywając niedoszłą rocznicę swego niedoszłego ślubu, marzyła tylko o jednym.
Marzyła o tym, by znów być kiedyś szczęśliwą.
__________

Nie jestem zadowolona. Wyobrażałam to sobie jakoś lepiej, ambitniej. Nie zawsze wychodzi tak, jak byśmy chcieli.